Drapie?ca
Шрифт:
To ta sama klatka, gdzie zamontowano alarm na schodach. Zwykla podpucha dla frajer'ow. Kolo sklepu prawdopodobnie boja sie lazi'c: mozna przeciez zaliczy'c kule. Ochrona handlarza na pewno takiej dzialalno'sci nie doceni. Za to mnie zlapa'c po drodze moga te lajzy bez trudu. I nie sko'nczy sie to mordobiciem. Im to wisi. Znam takich.
M'oj plecaczek gwaltownie traci na wadze. Otrzymawszy na pozegnanie po karku, szybko skrywam sie za rogiem.
Tak, tutaj tez maja swojego Makara. Na razie to zwykle wymuszenia, ale wkr'otce i oni okrzepna, stana na nogi, dolacza do nich takie same lajdaki. I co, mam tak caly czas ucieka'c przed kolejnymi kanaliami?!
Gdybym mial jakiego's gnata, ale nie mam, a skladanym nozem sie od nich nie obronie. Toporkiem tez nie – zwyczajnie maja przewage. A tak poza tym… jako's nie pamietam, kiedy to ostatni raz kogo's nim zarabalem? Dawno temu? Ach, wcale nie rabalem? I kiedy zamierzam zacza'c? Na pewno nie teraz.
Prawdopodobie'nstwo zdobycia broni w trakcie pladrowania mieszka'n, oczywi'scie, istnialo. Ale nawet taka nielicha brygada, jak makarowcy, znajdowala takie rzeczy niezbyt czesto. Nasze mieszkania zupelnie nie przypominaja magazyn'ow broni. I co robi'c? Nic nie wymy'sliwszy, wypijam polowe butelki koniaku i wale sie na seksodrom Witki.
W 'srodku nocy znowu co's nie daje mi spokoju. Siadam na l'ozku. Co jest? Przeciez nie zerwalem sie bez powodu! Kraze po pokoju, co chwile obijajac sie kolanami o rogi ogromnego l'ozka. Oz kurde w dupe ma'c! … Ten facet, kt'orego rozwalily „nied'zwiedzie” w spladrowanym sklepie. Przeciez to on do nich strzelal! Wla'snie, ten wystrzal nie byl podobny do serii z karabinu. No, a potem ogie'n otworzyli ci ponurzy chlopcy. Chociaz, dlaczego ponurzy? Nawet kilka konserw mi odpalili! A potem odeszli. Mieli tylko bro'n automatyczna, bo po co im inna? Wniosek? Strzelba lezy tam do tej pory!
Tia… Oczywi'scie, gdzie's tu lezy, ale rozgladajac sie po sklepowym pomieszczeniu, jako's nie zastanawialem sie nad tym, gdzie dokladnie. Tak, trzeba wlaczy'c logike. M'ozgownica jeszcze jako's dziala.
Strzal – i prawie natychmiast seria. Zadnych krzyk'ow, tupania n'og czy innego halasu. To jest, rozwalili faceta niemal od razu. Wyciagnal kopyta na miejscu. Lezy klient, rece ma rozrzucone na boki, wyra'znie juz pod'smierduje.
Wyjdziemy z zalozenia, ze wiekszo's'c ludzi strzela prawa reka. Zalozymy, ze ten kolega niczym szczeg'olnym pod tym wzgledem sie nie r'oznil. Jak dostal kilka kulek w pier's, to przewr'ocil sie, gdzie stal. Zatem strzelba musi leze'c o, tutaj!
Siadam w kucki i widze blyszczacy metal lufy. Bro'n poleciala pod poprzewracane regaly – teraz wiadomo, dlaczego nie bylo jej wida'c! Istniala jeszcze jedna przyczyna. Poprzedni wla'sciciel, z jakiego's powodu, skr'ocil kolbe – prawie do… to chyba sie nazywa rekoje's'c. Lufa i tak nie byla zbyt dluga. Pod kurtka lub plaszczem, nawet pod marynarka mozna nosi'c co's takiego, nie zwracajac na siebie uwagi. Nazwijmy go p'olobrzynem. Takim najcze'sciej przycina sie jeszcze lufy – widzialem w muzeum. Ale wtedy mozna z niego strzela'c tak bardziej z przylozenia, a ten pewnie na pie'cdziesiat metr'ow da rade. Je'sli trafisz.
Nie wiem, do jakiego rodzaju broni my'sliwskiej mozna to teraz przypisa'c – nie jestem specjalista. Ale wzdluz jakiego's korytarza mozna z niego kropna'c, przesadnie nie celujac. Przeladowuje sie ja, pociagajac do siebie drewniana cze's'c pod lufa. Wiem z film'ow, nazywa sie to pompa – pewnie przez analogie do pompek rowerowych czy co's.
Warto by przeszuka'c trupa, chociaz kieszenie opr'oznili mu wcze'sniej. Pewnie ci sami zolnierze. Watpie, czy co's tam jeszcze ocalalo. Jako's nie spieszy mi sie go rusza'c – cuchnie, jeszcze jaka's zaraze podlapie.
Bro'n byla pokryta rdzawym nalotem. Zauwazylem to dopiero w domu. Nie szkodzi, w prowizorycznej, biurowej kuchni jest olej slonecznikowy – na poczatek wystarczy. Potem w jakim's mieszkaniu zdobede towot i fachowo przesmaruje. Troche sie pomeczylem, ale w ko'ncu udaje mi sie strzelbe rozlozy'c. Tak, jak my'slalem, strzelec nie zdazyl jej przeladowa'c – wywlekam z lufy luske 'smierdzaca prochem. Sadzac po oznaczeniach na denku, to kaliber .12. Jednak, niczego sobie dziura! Prawie dwa centymetry! Kurde, to dwudziestke chyba na kolkach trzeba wozi'c? Albo ja czego's nie kumam? Pewnie tak, bo przeciez pamietam, ze takie strzelby z jakiego's powodu, kto's nazwal damskimi. W tym, jak mozna przypuszcza'c, tkwi jaka's wzajemna zalezno's'c. Naboje zostaly tylko trzy. Na dw'och byla narysowana lecaca kaczka, a na trzecim, na kartoniku, kt'ory zamyka luske, wytloczono cyfry – cztery zera. I? I co z tym zrobi'c? Kt'ory zaladowa'c jako pierwszy?
Ko'ncze czy'sci'c, skladam bro'n. Swoja droga, okazalo sie to do's'c latwe – jednak to nie to, co kalibracja drukarki po przegladzie okresowym! Byl w moim zyciu tez i taki rozdzial… naprawialem nie tylko drukarki, znacznie bardziej skomplikowane rzeczy sie trafialy. Pr'obuje przeladowywa'c, pociagajac w te i wew te drewienko pod lufa. Podrywam w g'ore.
Nie, to nie dla mnie. Nijak nie udaje mi sie szybko obraca'c i kuca'c, a przeciez na filmach nie takie wygibasy odstawiaja! Zreszta, to przeciez kino! Tam wszyscy strzelaja, jak slawni snajperzy. A w sw'oj talent do celnego strzelania to ja osobi'scie szczerze watpie. Daj Boze, trafi'c z kilkunastu metr'ow w drzwi wej'sciowe!
Po amunicje trzeba bedzie i's'c do handlarza – na pewno ma zapas! Musi jako's zaopatrywa'c swoja ochrone. Albo wie, gdzie takie dobro zdoby'c. Zatem, ruszam ponownie na poszukiwanie pustych butelek.
Znowu piwnica. Jednak trzeba by wymy'sli'c co's innego! To 'zr'odlo zarobku, cho'c pozwala mi nie umrze'c z glodu, wieczne nie bedzie. Ile wody potrzebuje handlarz? A i te butelki tez sie wyczerpia predzej czy p'o'zniej i co dalej? Na razie nie mam odpowiedzi.
Tym razem, wymacawszy pod ubraniem obrzyna, straznik wcale sie nie zdziwil.
– Wzbogacile's sie?
– Troche… – potwierdzam.
A co bede rzna'c glupa? Z tymi chlopakami lepiej sie przyja'zni'c.
– Tam. – Kiwa glowa straznik. – Widzisz skrzynke? Tam wl'oz!
Za krata czlowiek z karabinem obrzucil mnie bacznym spojrzeniem. Nigdy nie wiadomo.
Sprzedawca (jak sie okazuje, ma na imie Artemij) niedbale wrzuca wszystkie butelki do skrzynki.
– Co potrzeba?
– Amunicji. Dwunasty kaliber.
Zaciska usta i sceptycznie oglada przyniesione przeze mnie butelki.