Drapie?ca
Шрифт:
Ewakuacja takiego miasta to doba – dwie, minimum. Jak nie wiecej. Ale my przesiedzieli'smy w pensjonacie dwa tygodnie! No troche czasu przespalem w domu. Wiadomo'sci, kretyn, w telewizji ogladalem! Wtedy, kiedy trzeba bylo bra'c nogi za pas! A ja sluchalem kolejnych bajek opowiadanych przez nawiedzone gadajace glowy. Potem Galpierin, pr'oba wyjazdu i bezsenna noc na klatce schodowej. Kolo zaminowanego mieszkania, aha…
Przypomnialem sobie pierwszy spladrowany sklep – to znaczy juz wtedy zdazyli go wyczy'sci'c. Mozna przypuszcza'c, ze takiego wla'snie sp'o'znionego marudera zastrzelili nieznani zolnierze. O! To przeciez byl drugi sklep! A pierwszy powital mnie wej'sciami zamknietymi na cztery spusty i opuszczonymi roletami na oknach. M'owcie sobie co chcecie, ale tak to nie ma. Wszystkie sklepy wywr'ocone prawie na lewa strone, a ten calute'nki. W kazdym razie, wtedy wygladal na zupelnie nietkniety. I nieporzucony, tak nawiasem. I kto tam sie okopal? Ano, wytezmy m'ozgownice, przeciez tam nad wej'sciem wisi szyld. Dok-lad-nie! „IP Ogryzko A. A.” A moze A. W. Jeden chuj, m'owiac szczerze. Ot, nie okradli mu sklepu – i wszystko pasuje. Znaczy, obywatel Ogryzko jako's umial przetrwa'c w takich czasach. I jest szansa, ze w kt'orym's momencie, chcac nie chcac, wysunie nos zza zamknietych drzwi.
C'oz, teraz przynajmniej mam cel. Nawiaza'c z nim wzajemnie korzystne stosunki. Bylo nie bylo sklep! Nie w kij dmuchal… Tam przeciez moze by'c jedzenie! Aha i zaczne wciska'c mu prezerwatywy.
Rozdzial 3
Tak, budynek sie zmienil. Worki z piaskiem zakryly wszystkie okna, pojawily sie nawet betonowe bloki, utrudniajace doj'scie do drzwi. No niech mi kto powie, po co to wszystko ogradza'c, je'sli sie nie ma zamiaru prowadzi'c tu interes'ow? Hm, szyld nadal wisi nad wej'sciem! I zywego ducha. Tylko wiatr hula po ulicy, wlokac ze soba wszelkiego rodzaju 'smieci.
Wytezam sluch. W og'ole zaczalem bardziej ufa'c uszom. Wypatrzy'c jakiego's typa, zwlaszcza je'sli on nie bardzo tego chce, nie jest takie proste. Lecz uslysze'c… Jak to napisano w madrych ksiazkach? „Nie ma zasadzek, kt'orych nie zdradzilby jaki's szelest”[4]? Strugaccy… Co prawda nikt tu sie nie drapie i nie beka, jak u nich, ale i innych d'zwiek'ow wystarczy. La'ncuchami, moze u nas nikt nie brzeczy, ale czasami przestepuje z nogi na noge.
Wla'snie teraz taki niecierpliwy towarzysz kreci sie gdzie's w poblizu. Orientacyjnie w odleglo'sci dwudziestu metr'ow. Leze na balkonie. Trzecie pietro, musialem spu'sci'c sie z dachu. Dobrze, ze dom stary i nie ma zadasze'n nad balkonami. Za to ma drabine pozarowa, kt'ora prowadzi na strych. A dalej juz latwizna. Dobra, ty tam sobie, kolezko, na razie pola'z. A ja, wyciagam toporek, zeby ostroznie otworzy'c drzwi balkonowe. Nie mam ochoty rozbija'c tu szkla. Miejsce dobre, niezly stad widok! Przysposobimy je sobie.
Wlamywacz ze mnie nieszczeg'olny, ale to przeciez nie fort Knox. Drzwi skrzypnely i snujacy sie na dole obywatel natychmiast zareagowal. Skoczyl w bok, na moment wpadl w moje pole widzenia.
Nie, to na pewno nie makarowski przydupas! Ubrany… kr'otko m'owiac, wyglada ubozuchno. Nawet broni przy nim nie wida'c. Co w zasadzie jeszcze nic nie znaczy. Pistolet mozna ukry'c w kieszeni. Na co on tu czeka? Watpliwe, aby na powaznie mial zamiar kogo's zlapa'c lub zabi'c. Chociaz plakatu z takim ogloszeniem raczej nikt nie bedzie ze soba nosi'c.
Szybkie ogledziny mieszkania w temacie uzytecznych rzeczy. Dzem, czerstwy chleb, zapalki. Papierosy – trzy paczki. Do worka! Nie pale, ale wymieni'c na co's mozna spr'obowa'c. Tylko z kim? A z tymi ze sklepu na dole! Pozostalych rzeczy na razie nie ruszam. Jedzenie przyda sie mnie samemu, a preferencji lokalnego handlarza jeszcze nie znam.
Co's zaskrzypialo na dole. Wygladam nad parapetem. Nie, wszystko jak wcze'sniej, zadnych zmian. Facet nie wytrzymal – na dole slycha'c kroki. Odchodzi. Poczekamy.
Zn'ow co's slysze! Drzwi sklepu szczeknely przy otwieraniu. Przed budynkiem pojawil sie nowy typ. Patrzac na niego zrozumialem, dlaczego podpatrywacz zniknal. Dobrze zbudowany, mocny chlop, wojskowy (rzucajacy sie w oczy, drogi, z importu) kamuflaz, kamizelka kuloodporna, jeszcze jakie's nieznane mi gadzety. W rekach automat, przypominajacy raczej co's futurystycznego, tyle tam bajer'ow. No, tak! Z moim toporkiem nie mam szans. Tutaj zdecydowanie potrzeba karabinu maszynowego, zeby ten go's'c przynajmniej spojrzal w twoja strone. Mocny i pewny siebie facet.
Drzwi skrzypnely ponownie – pojawil sie jeszcze jeden podobny obywatel. Tez z bronia. Maja tam gniazdo? Odczolguje sie od okna – ci moga strzela'c! Jednak nie, w dole zaskrzypialy buty – odchodza. Stara sztuczka z zamkiem i drzwiami i ostroznie schodze na d'ol.
Ups! Zamarlem z uniesiona noga. W poprzek schod'ow przeciagnieto cienki drut. W glowie od razu pojawily sie wszelkie nieladne slowa: potykacz, mina i inne okropno'sci tego rodzaju. Ostroznie przysiadam i uwaznie ogladam stopnie. Potykacz – tak jakby oznacza, ze gdzie's o co's trzeba sie potkna'c i co's pociagna'c, prawda? A je'sli ja nie bede nic szarpa'c i ciagna'c, to nie powinno walna'c. Nie ma czym walna'c – drut jest przyczepiony do zwyklej blaszanej puszki z wrzuconymi niedbale trywialnymi widelcami i lyzkami. Szarpniesz – zabrzeczy. Zatem mamy zwykla podpuche. Wniosek?
Je'sli zamontowali ja tutaj, to jest kto's, kto moze ten halas uslysze'c. I siedzi gdzie's w poblizu. Niewykluczone, ze mieszka na tej samej klatce schodowej. Idziemy zatem ostroznie. I jeszcze jedno.
Je'sli takie typy, jak ci dwaj uzbrojeni rze'znicy, chodza do tego sklepu, to 'swieci'c tam swoim „uzbrojeniem” bedzie co najmniej glupio. Kogo ja tym zaskocze? Roz'smieszy'c – roz'smiesze, bez problemu! A na to nie bardzo mam ochote. Dlatego przechodzac przez brame, ukrywam toporek pod kupa 'smieci. Tak, nie jest zbyt skuteczny jako bro'n, ale bardzo wygodnie otwiera sie nim drzwi czy okna. I dla mnie jest cenny w tej wla'snie roli – narzedzia.
Omijam betonowa zapore i zatrzymuje sie przed drzwiami. Juz wcze'sniej nie byly zbyt ozdobne, a teraz w og'ole przypominaja drzwi od sejfu, takie ciezkie i solidne. Dzwonka nie widze, a racja, przeciez i tak nigdzie nie ma pradu. Pukam, drzwi glucho brzecza od uderze'n. Skrzyp – otwiera sie zakratowane okienko. Aaa, to ten d'zwiek wystraszyl podpatrywacza!
– Czego chcesz?
– Chcialbym pohandlowa'c.
– Ach tak?! – dziwi sie niewidoczny rozm'owca. – No to chciej sobie samodzielnie, nie bedziemy przeszkadza'c.
Okienko znowu skrzypi.
– Hej! A moze ja u pana chce co's kupi'c!
– Tak? – Okienko ponownie sie uchyla, a mnie przypatruja sie juz bardziej uwaznie. – Odejd'z, no od drzwi.
Widocznie lustracja wypadla pomy'slnie, bo za drzwiami zgrzyta zasuwa.
– Wejd'z.
Sklep zmienil sie wewnatrz wrecz fundamentalnie. Teraz z prawej i lewej strony sa kraty, az do sufitu. Za jedna z nich na krze'sle rozwalil sie facet z karabinem w reku. Naprzeciw mnie stoi jeszcze jeden – broni nie widze.