Drapie?ca
Шрифт:
– 'Zle pan postapil – laje mnie z wyrzutem Pawel. – Nie powinni'smy sie kl'oci'c.
– Nawet go nie dotknalem On sam!
– Grisza to nasz brygadzista. Lepiej sie z nim przyja'zni'c.
– Taa, a je'sli nie, to i belka upa's'c moze?
Rozm'owca odwraca sie, obrazony, chociaz po mojemu sprawa jest jasna.
Dobrze, ze zdazylem sie wcze'sniej wyspa'c. Sen, kt'ory teraz nadszedl, byl jaki's taki rwany. Kilka razy sie budzilem, unosilem na materacu. My'sle, ze jedno z takich przebudze'n nie bylo przypadkowe – kto's, blisko mnie, gwaltownie odskoczyl. I zamarl, nie wydajac z siebie ani jednego d'zwieku. Ja tez w p'ol'snie nie zaczalem krzycze'c i podskakiwa'c – po co? Nie trzeba przyciaga'c do siebie uwagi. Czekam czas jaki's, ale nic sie nie dzieje.
* * *
– No bando golodupc'ow… – Rudowlosy osilek przechadza sie wzdluz naszego szeregu. – Gratuluje z okazji zwiekszenia stanu osobowego!
Kiwa w moja strone.
– Tak wiec pracowa'c bedziecie od teraz z calym, kurwa, nalezytym entuzjazmem! I nie obija'c sie! Inaczej kolacje przeniosa wam na obiad! Jutrzejszy! Pytania? Nie? To dupy w troki i ruchy-ruchy!
Przydzielono nam klatke schodowa jednego z nowych dom'ow. Kiedy tam doszli'smy, ustawili nas kolo budynku i zaczela sie odprawa. Byla po sparta'nsku szybka i prosta.
Z przodu ida niosacy klody – na najwyzsze pietro. Schodzac w d'ol, po kolei wybijaja drzwi wej'sciowe wszystkich mieszka'n swoim improwizowanym taranem. Nie zatrzymujac sie, schodza na nizsze pietro. W 'slad za taranujacymi schodza grupy poszukiwawcze – po dwie osoby na mieszkanie. Pierwszy wchodzi straznik z pistoletem i czuwa nad praca poszukiwaczy. On tez wychodzi ostatni. Jeszcze jeden straznik, tym razem ze strzelba, stoi na p'olpietrze, kontrolujac wszystko w zasiegu wzroku.
Mozna zje's'c to, co lezy na stolach lub w napoczetych sloikach. Nie wolno otwiera'c konserw, trzeba wynie's'c je na klatke schodowa i tam sklada'c, sortujac wedlug rodzaju. Nastepnie te rzeczy biora tragarze, to oddzielna grupa w naszej brygadzie. Odziez: kurtki, spodnie i buty kladzie sie oddzielnie. Wszelkiego rodzaju plaszcze i damska odziez – nie bra'c, nie trzeba. Sprzet AGD nikogo nie interesuje. Znalezione precjoza natychmiast zglasza'c straznikowi. Nie wolno bra'c do reki zadnej broni, nawet noza kuchennego. Za naruszenie grozi rozstrzelanie na miejscu, nie tylko sprawcy, ale i kolegi z grupy. Za znalezione pieniadze, drogocenno'sci i bro'n nalezy sie nagroda: dwie puszki dowolnych konserw. Mozna zje's'c na miejscu. Nie dzieli'c sie z nikim nagroda, bo wszystko zabiora.
Szczeg'olny artykul to leki. Bierzemy wszystkie. Alkohol nalezy traktowa'c ze wyjatkowa ostrozno'scia. I to by bylo na tyle.
– Pytania sa? Idioci sa? Nie? To zaczynamy!
Nasz kudlaty brygadzista wysuwa sie do przodu.
– Tak! Ty i ty – wskazuje brudnym palcem – do klody! I wy dwaj.
W tym i ja.
Taranujacy maja los nie do pozazdroszczenia. Zrozumialem to jeszcze rano, przysluchujac sie rozmowom. Owszem, nie biegaja w g'ore i w d'ol, jak tragarze. Nie ryzykuja zderzenia z chamstwem straznika, jak ci, kt'orzy „pruja” mieszkania (swoja droga nazywaja ich rozpruwaczami). Lecz na tym plusy sie ko'ncza. Nie m'owie o tym, ze d'zwiganie oslawionej klody (metalowa belka o wadze siedemdziesieciu kilogram'ow z przyspawanymi do niej uchwytami do trzymania i przenoszenia) to jeszcze piku's. Opr'ocz tego, po zako'nczeniu swojej pracy, taranujacy pomagaja tragarzom. I nikt z nich nie moze liczy'c na to, ze co's przechwyci w pladrowanym mieszkaniu. Za to – kulka.
Tak ze najbardziej „chlebowe” (ale i najbardziej ryzykowne stanowisko) to rozpruwacze. Zazwyczaj to ci, kt'orzy dobrze dogaduja sie z brygadzista. Ja do ich grona nie naleze, wiec zostaje przypisany do klody.
Podchodze do niej, przymierzam sie.
– Hej! – wola straznik do brygadzisty. – Dlaczego tego zdechlaka przypisale's do klody?
– Jeden nam odpadl.
– Co to zdrowszego juz zadnego nie znalazle's? Sama sk'ora i ko'sci! Cherlak.
– Silny jest.
Straznik spochmurnial.
– Ty's sie aby nie pomylil, pojeba'ncu?! Komu ty, cwelu, fikasz! Co ja powiedzialem? Wy-mie-ni'c! Starczy mi wczorajszego, jak temu okularnikowi z tepa geba kloda na noge spadla! Moze sam ja ponosisz?! Ja ci to, kurwa, migiem zorganizuje! Biegusiem mi wykona'c, ju!
Tak zostalem tragarzem. Robota, w zasadzie, rutynowa. We'z wiecej, nie's szybciej i cala filozofia. Tylko, bro'n Boze, upu'sci'c co's i rozbi'c! Zwlaszcza butelke z alkoholem – kara blyskawiczna. Co prawda, nam akurat przysluguje premia. Je'sli kupa szabru siegnie w ciagu godziny uda starszego straznika, to wydadza nam pare konserw (wedlug jego wyboru). Dla wszystkich, czyli na o'smiu. Nie zeby duzo, ale zawsze co's. Taranujacym nawet to nie przysluguje.
Ruszyli'smy. W g'ore biegiem, za to na d'ol stapamy ostroznie, zeby niczego nie uroni'c. Ani chwili na zlapanie oddechu, dopiero za godzine. W te i wew te i zn'ow w te. Tak sie krecimy.
Przebiegajac obok pladrowanego mieszkania, rzucam okiem do 'srodka i widze na 'scianie zdjecie dziewczyny w lekkiej sukience. Duze, profesjonalne. Dziewczyna jak zywa. Boze, czy to kiedy's naprawde bylo? Spacerowali'smy z takimi piekno'sciami, trzymajac sie za rece. Ninel… nagle poczulem zapach jej perfum.
– Szybciej!
No biegne, biegne. I zn'ow na g'ore. Pi'c sie chce, ale wej's'c do mieszkania nie wolno.
– Przerwa na szluga!
Wiadro stuknelo o asfalt – kto's ze stazy polecil zorganizowa'c nam wode. Na uboczu jeden z rozpruwaczy pochlania lapczywie zawarto's'c puszki. Jego znalezisko, zloty zegarek, teraz zdobi reke starszego straznika.
Nam na razie nic sie nie dostalo i gdyby nasz gl'owny opiekun nie kazal wyda'c nam dw'och paczek platk'ow owsianych, zgrzytaliby'smy z glodu zebami. Ale pofarcilo.
– Koniec laby!
I zn'ow g'ora-d'ol. Windy nie dzialaja, pewnie wylaczone. W mieszkaniach tez nie ma 'swiatla, w koniecznych przypadkach straz przy'swieca latarkami.
– Fajrant!
Czyzby juz? No tak, klatke schodowa wyczy'scili'smy do cna. Nie zabierzemy wszystkiego za jednym zamachem. Starszy, obejrzawszy lupy, polecil zostawi'c kilku ludzi dla ochrony. Zaniesiemy teraz cze's'c do bazy, zrzucimy – i z powrotem. Dobrze, ze nie trzeba targa'c klody, sasiednia klatka czeka na swoja kolej. Belka laduje w jednym z mieszka'n, a ci, kt'orzy ja tu przynie'sli, przekwalifikowuja sie na tragarzy.
I jeszcze jedna tura. Ledwo ciagne nogami po ziemi. Ale zamiast zagna'c do baraku, wszystkich roboli ustawiaja przed brama. Co oni jeszcze dla nas wymy'slili? Mija kilka minut i zza budynk'ow wylania sie procesja. W towarzystwie kilku wsp'olnik'ow godnie kroczy masywny facet.
– Makar… – szepcze m'oj sasiad z lewej.
– Kto to?
– Tutejszy szef, wszyscy na niego robimy.
W 'slad za bossem idzie, nie kto inny a Pawel. A to dopiero!
– Witam wszystkich! – Makar podnosi reke.