Drapie?ca
Шрифт:
Glosy zabrzmialy wyra'zniej, mozna przypuszcza'c, ze bandyci nic nie znale'zli i wracaja.
– Podczep tam co's na wszelki wypadek! – To ten sam typ, kt'ory przestraszyl sie alarmu.
– Po chuj? Wla'sciciel lezy na dole!
– Na wszelki… Moze kt'ory's kumpel do niego zajrzy.
– Ha-ha! Je'sli przezyje! Ale przeciez sasiad przez glupote tez moze pysk wsadzi'c!
– A co cie ten sasiad?
– Hm! Dobra… – zgadza sie drugi bandyta.
Co's tam robi, slycha'c jaki's halas. Tymczasem pierwszy zapala papierosa, czuje zapach dymu.
– No tak… chyba na tip-top! Teraz ko'sci nie pozbiera!
– No pewnie, ci madrale, co nas wynajeli, nie beda sie przypieprza'c do takich drobiazg'ow.
Sygnal otwierania drzwi windy brzeczy melodyjnie i zostaje sam.
I co zrobilby na moim miejscu bohater jakiego's filmu? Zerwalby sie, znalazl w pokoju mine z potykaczem, natychmiast unieszkodliwilby ja i rzucil w kierunku bandyt'ow. Z granat'ow takie pulapki przeciez robia, nie? Znaczy, ze rzuci'c ja mozna, dranie wla'snie z domu beda wychodzi'c. Tia, bohater kina akcji pewnie w ten spos'ob by postapil. Tyle ze ja nie jestem kinowym herosem i nie umiem rozbraja'c min-pulapek. Przez rok sluzby wojskowej tylko dwa razy strzelalem z automatu, a granatu nie widzialem wcale, jedynie w kinie.
Nie ruszam sie ze schod'ow. Na podw'orku trzasnely drzwi, zawarczal silnik odjezdzajacego auta. A potem w oknach zablysnela luna. Nie musialem wyglada'c na zewnatrz, i tak wszystko bylo jasne. Palila sie mazda Galpierina. A wraz z dymem ulatywala ostatnia nadzieja na wyrwanie sie z tego koszmaru.
Nie pamietam, ile czasu siedzialem na schodach. Nikt nie wychodzil z mieszka'n, a tak w og'ole w domu bylo cicho, jakby wszyscy jego mieszka'ncy nagle kopneli w kalendarz. Cho'c, prawdopodobnie, po prostu uciekli z miasta. Przyszedlem do siebie tylko dlatego ze bardzo mi sie chcialo pi'c! Ale niczego przy sobie nie mialem. Wstaje – ko'sci zatrzeszczaly i zabolaly mie'snie. Ile czasu tutaj stercze?
Mazda juz sie tylko tlila. 'Smierdzacy dym wydostawal sie oknami i plynal po podw'orku. Cial chlopak'ow nie widzialem, prawdopodobnie lezeli wewnatrz spalonego samochodu. Gdzie teraz i's'c? Przy pasie nadal wisiala pusta manierka, w kieszeni skladany n'oz i to wszystko. Ani jedzenia, ani wody… nic.
Skreciwszy za r'og, kieruje sie do ograbionego sklepu – tam zostala woda mineralna, a to juz co's!
Dziwne, ze nie spotkalem po drodze zadnych aut ani ludzi. Nikogo, jakby wymarli. Idac ulica, skrecam w strone punktu handlowego. Na 'scianie domu widze 'swieze zadrapania ze 'sladami farby: jak nic jakie's auto musialo sie otrze'c. Jest i samoch'od… jednak niedaleko ujechal. Szyby rozbite kulami, podziurawione drzwi – kierowcy sie nie poszcze'scilo. I ten zapach… zapach krwi! Czerwone plamy cze'sciowo pokrywaja przednia szybe, Zabryzgalo tez prawe okno. Walczac ze soba, obchodze samoch'od i ostroznie zagladam do 'srodka. Tak, nie mial szcze'scia kierowca, jego ostatnia podr'oz okazala sie kr'otka. Ciezki facet lezy plasko na kierownicy, z glowa utkwiona w tablicy rozdzielczej. Niemaly kole's byl, jak on mie'scil sie za k'olkiem! To jasne, dlaczego od razu go zabili: gdyby taki osilek wydostal sie na zewnatrz, nikt nie m'oglby czu'c sie pewnie. Kieszenie go's'c mial wywr'ocone, schowek byl otwarty. Na tylnym siedzeniu leza wypatroszone torby, jakie's rzeczy, rozrzucone klucze do nakretek i 'srubokrety. Tak, wida'c, go'sciowi sie spieszylo, ale nie zdazyl. Bagaznik tez jest otwarty, ale w nim, opr'ocz kola zapasowego, nic wiecej nie ma.
Mam zawroty glowy, szybko odchodze na bok. Byleby nie rzyga'c. Rzyga'c, ciekawe czym? Od wczoraj nic nie jadlem.
Aha, jest sklep! Zasadniczo nic tu sie nie zmienilo, widocznie spladrowane pomieszczenie nikogo nie przyciagnelo. Butelki z mineralna sa nietkniete! Lapczywie chwytam jedna i pije, pije! Uff… lepiej. Cala butelka poszla niemal do ko'nca.
Do diabla, wiecej niz trzy-cztery nie uniose! Boze, ale dupa ze mnie! W samochodzie byla torba. Nawet nie zakrwawiona. Ruchy-ruchy! Podnoszac torbe, jednocze'snie zbieram z podlogi kilka kluczy, wkretak'ow i kombinerek. Po co? Narzedzi nigdy do's'c. Teraz z powrotem do sklepu.
W torbie zmie'scilo sie siedem butelek, kilka woreczk'ow z sucharami Emelia (boso, ale w ostrogach), opakowanie jakie's kaszy oraz Gerbery i to wszystko. Wiecej tu nic nie bylo, wszystko zabrali jeszcze przede mna. Ogladam sie za siebie. Od ciala zabitego juz zaczyna czym's cuchna'c. A moze mi sie tylko wydaje?
Co's przyciaga m'oj wzrok… co? Nie rozumiem. Jaka's my'sl uparcie mnie prze'sladuje, tlucze sie gdzie's pod czaszka, ale nie, nie wiem… Ol'snilo mnie, kiedy zdazylem juz odej's'c spory kawalek – kurtka! Trzeba bylo wzia'c kurtke zabitego kierowcy, lezala na podlodze. Ale ona jest we krwi, jak to zalozy'c? „Wybredny, tak? – zlo'sliwie dopytuje glos wewnetrzny. – Noca w koszuli na chlodzie masz zamiar lata'c? Co za zahartowany chlopaczek!”
No, teraz nie jest zbyt bardzo chlodno. W ciagu dnia, w kazdym razie, zeby nie szczekaja.
Wtedy przypomnialem sobie nocleg na schodach. Nie wialo tam, ale ciepla tez jako's nie bylo, chociaz to budynek! Mieszkalny dom, zreszta, dobrze ocieplony. Miejsce, do kt'orego nie ma drogi powrotnej. Co, mam moze zapuka'c do sasiada? Mnie tu wcze'sniej pr'obowali zabi'c, potykacz w mieszkaniu ustawili, wiec moze u Pana na razie pomieszkam? Wyobrazam sobie odpowied'z.
A tak przy okazji! Gdzie p'oj's'c? Do kt'orego's z koleg'ow? Ryzykujac kulke? Szukali konkretnie nas, wedlug jakiej's listy i watpliwe, aby byly na niej tylko trzy nazwiska. Do tego os'ob, z kt'orymi pracowalem przez ostatnie dni. Tak wiec pod innymi adresami moge spotka'c wczorajszych go'sci.
To dokad i's'c? Nic mi nie przychodzi do glowy. Czyzbym mial zale'z'c do piwnicy jak jaki's bezdomny? A co, piwnice mamy nie najgorsze – w nich nawet biura urzadzaja, sam w kilku bylem. Co prawda, drzwi tam gl'ownie zelazne, ale mam narzedzia! Najblizsze znane mi biuro znajduje sie w ko'ncu nie tak daleko.
Niestety, moich talent'ow wlamywacza starczylo tylko na to, aby oderwa'c dekoracyjna oslone zamka. Pod nia byl solidny metal, z kt'orym nic nie moglem zrobi'c. Pr'oba otwarcia zamka wszelkiego rodzaju zgietymi drutami nie powiodla sie ze wzgledu na brak odpowiednich drut'ow. Jak je zgina'c, tez nie bardzo wiedzialem. Chyba nie tylko pod katem prostym… Stracilem na to zajecie prawie dwie godziny, olalem to i usiadlem na schodach Rozpakowalem zgrzewke Gerbera. Prosze sie nie 'smia'c zlo'sliwie! Chetnie popatrzylbym na was w podobnej sytuacji!
Okno? Tam krata. Ku'zwa… co robi'c? Je'sli mialbym lom, ale nie mam.
Gdzie u nas mozna znale'z'c wszelkie narzedzia? W porcie, gdziezby indziej? Wszystkie sklepy zamkniete. Dralowa'c tam… po ka cholere, lepiej poszuka'c czego's blizej. Budowa! Tam na pewno jest lom, i jeszcze duzo innych przydatnych rzeczy. Tam sie machniemy. Tylko gdzie? Nie wiedzialem, gdzie jest tu co's buduja, ale co's tam z okna autobusu jednak zobaczylem! Taa, dotre na miejsce prawie w nocy. I co z tego? Jakbym mial zajebisty wyb'or? Dobra, nie ma wyboru, p'ojdziemy na budowe. Wszystkich zapas'ow ze soba nie wezme, a nuz akurat tam wyszperam co's pozytecznego? I nie zdolam unie's'c. Butelki, manierka i opakowania Emelii znalazly sobie tymczasowe schronienie na daszku schod'ow, prowadzacych do piwnicy. Z podw'orka nie wida'c, a zadne zwierze tam nie wejdzie – to nie kielbasa! Zabralem tylko pusta torbe i jedna butelke. Spoko, jutro przyniose lom i odjem sie sie za wszystkie czasy juz na nowym miejscu!
Rozdzial 2
Nie mozna powiedzie'c, ze moja wyprawa na plac budowy byla latwym i spokojnym spacerem – akurat! W polowie drogi, gdzie's z boku rozpoczela sie desperacka strzelanina i jaka's kula 'swisnela w poblizu. Ku'zwa, nawet nie wiedzialem, ze umiem tak szybko biega'c! Musialem sie schowa'c za pustym garazem i czeka'c, az nieznani dyskutanci sko'ncza wreszcie wyja'snia'c stosunki. Zajelo im to prawie godzine. Potem nagle zaterkotaly serie (po mojemu nawet nie z karabinu) i wszystko ucichlo. Do tej pory strzelali ze strzelb i chyba z pistolet'ow.